Oryginalna, łatwa do zapamiętania i budząca pozytywne skojarzenia? Ok, to wiemy. Ale czy na przykład: warto w nazwie łączyć litery z cyframi?
Nazwy firm oparte na liczbach to niemalże osobna działka namingu. Zaczynając od takich, które poza zapisem nie prezentują odbiorcy żadnej treści dodanej, a kończąc na tych, których głośne przeczytanie odkrywa inne znaczenie. Zwykle trzeba im przyznać jedno: związek cyfry ze słowem łatwo i efektownie można ograć w logo.
Przykładem najprostszych wieloznaczności w wymowie takiej zbitki jest marka „4U” lub nazwa zespołu „U2”. Zdarza się też, że nazwy firm lub konkretnych produktów nawiązują do znaczenia, które zapadło już w pamięci odbiorcy (np. nazwa napoju energetycznego R14 wywołuje skojarzenie z oznaczeniem baterii). Korzyść? Odkrycie nowego znaczenia ciągu znaków to mała satysfakcja dla odbiorcy, za którą idzie lepsze zapamiętanie nazwy.
Historia pokazuje jednak, że źle użyte nazwy liczbowe mogą wywołać efekt odwrotny do zamierzonego. Przykładem jest nazwa modelu Toyoty MR-2, która we Francji brzmiała jako „merdeux” czyli w wolnym tłumaczeniu smarkacz, gówniarz. Trochę słabe skojarzenia jak na dwumiejscowe, sportowe coupé. Ech; naming – zdradliwa „zabawa”.