Po prostu gorzałka. Ale z tak mocną nazwą, że w ułamek sekundy zwraca się na nią uwagę. I równie błyskawicznie zapamiętuje.
Generalnie: gorzałkę (i wódkę) raczej pije się po to, aby się nią upić, a nie smakować. Wniosek: w przypadku tych produktów nazwa do najsubtelniejszych należeć nie musi. A może nawet nie powinna, biorąc pod uwagę fakt, że pół litra „Starej Kurnwicy” kosztuje około 70 zł i jest ona oficjalnie zarejestrowana jako produkt regionalny. Oj, nazwa w sprzedaży na pewno pomaga, bez względu na to, czy dany sklep pisze ją poprawnie „Stara Kurnwica” czy niepoprawnie „Stara Kurwica” (co pewnie jest na rękę producentowi, który „n” w słowie Kurnwica na etykiecie sprytnie ukrył pod postacią pioruna).
Tak czy inaczej; „kurnwica” to w gwarze góralskiej ostry deszczem z wiatrem (przynajmniej wg. tłumaczenia producenta). Słowo to występuje również w wódkach „Kurniwca” oraz „PrzeKurnwica”. Ale one już nie są tak mocnymi nazwami jak „Stara Kurnwica”. I bez względu na ocenę estetyczną zastosowania wulgaryzmu w namingu – marketingowo jest on bardzo silnym wyróżnikiem produktu.
Zalety nazwy:
– twardy wulgaryzm, który może zachęcić część odbiorców – dokładnie tych, którzy są w targecie produktu
– wyraźny, regionalny kontekst (gwara góralska)
– bardzo mocna nazwa tworzy skojarzenia z bardzo mocną wódką – podkreślenie benefitu
– nazwa absolutnie niepowtarzalna…
– …i błyskawicznie się zapamiętuje
Wątpliwości:
– twardy wulgaryzm, który może zrazić część odbiorców, ale; raczej spoza targetu produktu