Nietrafionych nazw zakładów pogrzebowych jest całe mnóstwo. Łatwo wskazać skrajne nieporozumienia, jak np. „Game Over”. Z „Nowym Życiem” sytuacja nie jest już tak oczywista.
Przede wszystkim: nazwa bardzo dobrze „siedzi” w głównym przesłaniu katolicyzmu, wg którego śmierć to dopiero początek. Teoretycznie więc: przesłanie wydaje się być poprawne. Również językowo – konstrukcja nazwy nie razi.
W czym problem? Sprawa komplikuje się, gdy przeanalizujemy odbiór tej nazwy podczas sytuacji sprzedażowej. A ta jest w tym wypadku ekstremalna – do zakładu pogrzebowego przychodzi się wtedy, gdy zmarł ktoś bliski.
Jeśli klient nie jest wierzący, prawdopodobnie stwierdzi, że nazwa jest po prostu głupia, albo wręcz kpi sobie ze śmierci. Jeszcze gorzej, gdy osoba zamawiająca pogrzeb nie jest pogodzona ze śmiercią bliskiego. W takich sytuacjach, po stracie często mówi się „nie mam już po co żyć”. W tym kontekście nazwa zakładu brzmi jak bardzo ponury dowcip. Chyba, że ktoś właśnie został wdowcem i jest z tego zadowolony. Kontekstu przenośni „nowe życie = poczęcie dziecka” osadzonego w realiach zakładu pogrzebowego z litości nie rozwiniemy.
Zalety:
nazwa sugeruje, że śmierć to nie koniec…
…niesie więc w sobie pocieszenie (dla wierzących)
jest poprawna językowo
Wady:
przesłanie zaakceptują wyłącznie osoby głęboko wierzące; dla wszystkich innych jest to straszny overpromise
w przypadku małżeństw pojawia się niezręczność nazwy sugerująca, że dopiero teraz, po śmierci partnera zaczyna się „Nowe Życie” dla tego, który przeżył
psychologia nazwy w sytuacji sprzedażowej:
– „…mama mi zmarła, a ci sobie kpią, że to nowe życie…”
– „…mi się żyć nie chce, a ci mi wciskają, że najlepsze przede mną…”
– „…podczas zakopywania trumny, też będą dawać nowe życie?”