Scroll Top
figlarne

Sparrow na horyzoncie, czyli jak wymyślić nazwę dla pirackiegoświerszczyka”. 

To ci dopiero ironia: starego stylu, papierowy świerszczyk w ręku starego, charakterystycznego pirata. A jak jeszcze ten magazyn z dziewczynami nazywa sięFiglarne Syreny” to już wiemy, że ktoś w BLIK-u ma namingowy dryg i poczucie humoru ostre jak hak kapitana. Kapitana Sparrowa na przykład, choć on akurat ręce z tego co wiemy, obie ma nadal na swoim miejscu.

BLIK odpala kampanię o powtarzalnych płatnościach, ale zamiast pokazywać tabelki i ikonki, wrzuca na pokład wilka morskiego, który próbuje ogarnąć, że nie musi już co miesiąc „piracić danych” przy opłacaniu serwisów. No i co robi nasz stary pirat? Otwiera kolorowe czasopismo. Ale nie byle jakie. Kupuje „Figlarne Syreny” – zmyślony tytuł, który idealnie odpowiada na potrzeby pirata, który w końcu zszedł na suchy ląd.

A mogło być tanio i rubasznie: „Gołe Muszle”, „Playbuja”, „Słona Rozkosz” – na szczęście: nie jest. Mamy klimat, grę słów i puszczenie oka do każdego, kto wie, co kiedyś widniało w tylnych częściach wystawki kiosków Ruchu. Czuć tu wodę, piasek i trochę wstydu w kieszeni. Ale takiego wstydu, co się go w dobie wszechobecnej, internetowej pornografii, wspomina z uśmiechem.

„Figlarne Syreny” to przykład, że naming nie musi być ani grzeczny, ani dosłowny, żeby bawić i przyciągać uwagę. Jaki więc biegnie morał z tej pirackiej opowiastki? Nigdy nie jesteś zbyt stary, by puścić oko do odbiorcy swojej marki. Figlarne oczywiście.

 

 

 

Posty powiązane

Zostaw komentarz